Pozostanie z tym filmem do jego końca kosztowało mnie sporo wysiłku. W sumie zbędnego. Skoro treść jest znana, wiadomo jak się rzecz skończy musi, absolutnie musi zadziać się coś jeszcze. Coś innego, nowego, dialog, scenografia, aktorstwo, Coś, Cokolwiek. Tymczasem całość jest kliszą, aktorzy tkwią w tej kliszy i nie robią nic żeby się wydostać, reżyser na to pozwala, a tak po prawdzie wydaje się nawet zadowolony. Ja z minuty na minutę coraz bardziej znudzony pozostaje z pytaniem po co właściwie jest cały ten film skoro nic nie chce dodać od siebie. Oj, naprawdę lepiej pójść do teatru, albo po prostu wziąć i tego Ibsena przeczytać.
Ale co tu miało być dodawane OD SIEBIE? Metodycznie, naturalistycznie, krok po kroku, całkowicie realistycznie pokazany ludzki dramat. Co z tego, że spodziewany? Aktorzy mieli mieć inną mimikę? Inaczej płakać, krzyczeć? Miało wylądować UFO i pozamiatać miasteczko? Nie wiem, o co chodzi z tym COŚ. Dla mnie niesamowity, przykuwający uwagę film. Do ostatniej minuty. Pozdrawiam
Oj, no zdaję sobie sprawę, że moja opinia o tym filmie jest pod prąd. Tymczasem w pełni podpisuję się pod zdaniem z recenzji Marcina Pietrzyka "Stylistycznie jest to rzecz tak wtórna, że chwilami można się nawet zastanawiać, czy rzeczywiście za kamerą stał człowiek, czy może reżyserski bot" i nie potrafię wyrazić swoich zastrzeżeń lepiej. Ponieważ znam treść pozostaje mi stylistyka. I naprawdę potrafię czerpać przyjemność z oglądania kolejnej wersji Romea i Juli i nie musi w niej lądować żadne UFO, ale tu w każdej scenie patrzę na coś co widziałem nie raz, nie pięć, ale pięćset razy.
Mnie tam nie interesują prądy, lecz opinie. Zwłaszcza że mamy różną wrażliwość, poczucie estetyki etc. Dlatego w przeciwieństwie do Pietrzyka odbieram ten film jako obraz z czułym reżyserem przy kamerze. Lojalnym wobec życia, nie szukającym eksperymentów lub własnej ścieżki wyrazu. Ta oczywistość przekazu nie jest przecież taka oczywista, kiedy spojrzy się na otwarte zakończenie. W "Powrocie" ważne są ludzkie łzy i nieopisane pokłady dramatyzmu, z którymi może i jesteśmy zbyt wcześnie oswojeni, ale w "Melancholii" von Triera też niby wszystko wiadomo, a patrzy się na to z napięciem do końca. :)
Wiadomo, ale, no właśnie po pierwsze, po drugie i po trzecie "Melancholia" (jedyny film von Trier`a, po którym nie czuję się jakby mi w finale pokazał środkowy palec) jest utrzymana w miarę konsekwentnej, pociągającej, wielowarstwowej stylistyce z doskonale wkomponowaną rolą Dunst. Po tym wszystkim co już się wydarzyło w ogólnie pojętej kulturze, (a wydarzyło się wszystko) nieszukanie własnej ścieżki wyrazu jest logiczne pod warunkiem, że się zna jakąś, która jest od zaproponowanej w "Powrocie" nieco bardziej wyboista. :)
Może właśnie dlatego, że w kulturze wydarzyło się już wszystko, nie szukam jakiejś cechy dystynktywnej danego obrazu, tylko po prostu wierzę łzom. Czy idę na łatwiznę? Może. :)
No. Też jest utrzymany w stylistyce. I faktycznie, palec nie jest pokazywany na końcu tylko co pięć minut. Ten sam gówniany sposób narracji co w Przełamując fale, Tańcząc w ciemnościach, Nimfomance itd.
Pewnie to kwestia indywidualnych odczuć, jakkolwiek muszę się nie zgodzić z tym, że reżyser nie chciał dodać nic od siebie. Otóż to własnie jest największą jego zaletą. Wszak sztuka, która podaje odbiorcy na tacy wnioski tudzież interpretacje nie jest sztuką, lecz kiczem. Tu zaś wnioski pozostają po stronie odbiorcy. Za to dla tego pana ukłony.
Wielkie, choć pewnie nie huczne kino. Jeśli mam wybierać między hucznym a wielkim, wybieram to drugie.
Serdecznie pozdrawiam
"muszę się nie zgodzić z tym, że reżyser nie chciał dodać nic od siebie. Otóż to własnie jest największą jego zaletą."
To w końcu chciał dodać czy nie chciał i nie dodał za co z kolei mamy go cenić? Mogę przystać na "dobre", mogę sobie wyobrazić punkt siedzenia, w którym ogląda się to z rosnącą przyjemnością, ale zaraz tam "wielkie". Mój zarzut, z którym Pan się raczy nie zgadzać mówi; film w 80% mówi do mnie Ibsenem, w pozostałych 20, tym czego reżyser/scenarzysta się naoglądał w tak zwanym wielkim kinie. Jest precyzyjny, ale ta precyzja dotyczy wtórności. Nudzę się, nie dlatego, że akurat wolę Avengersów bo biorąc pod uwagę możliwości wyboru, moja obecność przed tym akurat ekranem jest kwestią decyzji na konkretny rodzaj kina. I widzę, że naprawdę przydałaby się tu odrobina huczności, albo nawet huku.